...to z pewnością sprawi, że będziesz większą zołzą.
Przynajmniej u mnie zawsze tak się to odbywa. No bo jak mam reagować inaczej? Staram się, niejednokrotnie przekraczając własne granice. "To chyba dobrze, prawda?" zapyta ktoś. Oczywiście, pokonywanie własnych barier i rozwój są jak najbardziej wskazane. Pod warunkiem, że wypruwanie flaków przynosi korzyści. Mnie przyniosło nieprzespane noce, upokorzenie, straty finansowe. Być może wcale nie jestem taka inteligentna za jaką się uważam? Studiowanie dwóch kierunków nie jest dla wszystkich. Może mnie to przerasta, może powinnam przestać?
Nie jestem przyzwyczajona do porażek. Nie chodzi mi o to, że jestem pieprzonym dzieckiem szczęścia, albo niczym Midas, czego bym nie tknęła, to po chwili zamieni się w złoto (chociaż do Midasa jest mi dość blisko, bo po głębszym zastanowieniu, z niego to był jednak debil... "Chcę, żeby wszystko czego dotknę zamieniało się w złoto". Szkoda, że zapomniał dodać coś w stylu "oprócz chleba i wina, bo jednak nie chcę umrzeć z głodu". No idiota, mówię Wam...). O czym to ja...? A, tak! Zazwyczaj doprowadzam rozpoczęte sprawy do końca, stawiam sobie cele i je realizuję. Potrzeba dużo samozaparcia i ciężkiej pracy, ale na końcu wiem, że było warto. A tu? Staram się, robię co się da a potem i tak słyszę magiczne "nie ma Pani szansy". Po prostu nie, bo tak.
Ale się zrobiło pesymistycznie.
Panie Schopenhauer, idź Pan stąd...
Coś pozytywnego...? Chyba nie tym razem... Chociaż...
Patrzę któregoś wieczoru na telefon, dzwoni nasz kochany Aramis. "Przypomniał sobie o mnie, pewnie notatek potrzebuje" myślę i przewracam oczami, ale odbieram witając go słowami "Niestety nie mam notatek z przedmiotu X. Nie mam też pytań. Także jeśli dzwonisz do mnie po to, to ci nie pomogę". I od razu dociera do mnie, jaki ze mnie jest burak, cham, prostak i ... (dokończ za mnie, bo tu można wymyślić mnogość epitetów, a czas antenowy nam się kończy). "Hej" dorzucam na końcu. I po chwili całe moje nastawienie się zmienia, bo Aramis nie dzwonił po notatki, tylko porozmawiać o tym, jak bardzo boi się zaliczenia, ale także zapytać, jak poszły mi praktyki. Ton głosu miał ciepły i przyjazny, rozmawialiśmy chyba z 15 minut (co w moim odczuciu to dość dużo, jak na rozmowę z facetem! przez telefon! i to w zasadzie na żaden konkretny temat). Właściwie nie wiem, do czego tu zmierzałam, także na próżno szukać puenty. To bardziej taka notka dla mnie, żeby pamiętać, że nie taki Aramis straszny i mimo, że czasem się odwraca, innym razem potrafi się zrehabilitować.
Muszę biec, najszybciej jak się tylko da. W sam środek pustki, w sam środek frustracji i lęków. I przysięgam, jesteś jak tabletka, ale zamiast sprawiać, że poczuję się lepiej, choruję przez Ciebie jeszcze bardziej.
Ciao.


