...and I'm not joking, drinking too much and socially smoking. Wish I could stop, start to behave and then wake up in the morning and never miss a day again...
Zawsze tak jest. Zawsze. Ja nie wiem, czy to jakaś magiczna aura pokoju Pani Szeryf, jej towarzystwo czy po prostu dobrze dobierane dni na picie. Ale za każdym razem, jak to stwierdziłam "przychodzę do Ciebie trzeźwa, wychodzę napie*****na jak Messerschmitt, jak to jest?".
Aramis oczywiście nie mógł. W sumie, nawet nas to nie zdziwiło. W zasadzie pierwsze zdanie, jakie rzuciłam, kiedy dotarłam na miejsce brzmiało "Myślisz, że przyjdzie?". Pani Szeryf pokręciła głową z uśmiechem. "Nie sądzę", skwitowała. Miała rację. Było nam cholernie przykro. Już pominę, że zrobiłam się na bóstwo (jeśli to przy urodzie Orka z Mordoru jest w ogóle możliwe, ale hej! Liczą się chęci, nie?), cieszyłam się, że spotkamy się we trójkę. Jak zwykle się wykręcił, a mieliśmy świętować jego mały-wielki sukces. "Dla Ciebie tu jesteśmy, szkoda, że bez Ciebie..."- nie kryłam rozżalenia, bo czara goryczy właśnie się przelała. Nie będziemy więcej zabiegać o względy Jaśnie Pana, nie chce się spotykać, nie będziemy go o to prosić. Szkoda tylko, że mówię sobie tak za każdym razem i jeszcze nigdy nie utrzymałam się w postanowieniu. Niekonsekwentny ze mnie człek ostatnio...
Na szczęście nie zaprzątałyśmy sobie tym głowy zbyt długo. Nasza "imprezowa" playlista przeszła przez niemal wszystkie emocjonalne stadia (poza Celine Dion, to by znaczyło, że sięgnęłam dna. To taka moja ciężka artyleria, którą wyciągam tylko w przypadku poważnej deprechy. Znaczy, że nie było aż tak źle). W jednej z propozycji wyskoczyła piosenka Nicki Minaj. Pani Szeryf swą błyskotliwością przyprawiła mnie wtedy o ból brzucha (ze śmiechu oczywiście) a to za sprawą tylko jednego zdania:
P. Szeryf: "Jak ja widzę tę Nicki Minaj (czytaj niki minaż) to się mi-naż (nóż, łapiecie?) w kieszeni otwiera...". (taka mała wskazówka, jeśli siedzisz teraz, czytając to i wyglądasz niczym Grumpy Cat, bo "to wcale nie było śmieszne", spróbuj przeczytać to jeszcze raz, po wypiciu całej butelki wina. Zakład, że będzie zabawnie?) :)
Potrzebowałam takiego resetu. Musiałam przez chwilę zapomnieć o tym, że następnego dnia czeka mnie egzamin. I to nie byle jaki egzamin. USTNY egzamin (dum dum duuuum...). Boje się ich bardziej, niż śmiechu przytoczonej wyżej artystki w Anacondzie... Teraz, kiedy jestem już po, wiem, ze nie było się czego bać. Ale początek nie był wcale łatwy. Był to egzamin z angielskiego, polegający na tym, że każda osoba losuje artykuł, który ma przeczytać i opowiedzieć własnymi słowami a następnie losuje pytanie, na które ma odpowiedzieć. Z angielskim radzę sobie raczej dobrze, czego świadoma była również egzaminatorka (spotykałyśmy się regularnie 2 razy w tygodniu na zajęciach przez okrągły rok). Pamiętam jak na początku naszej czysto formalnej relacji usłyszałam od niej "ja widzę, że radzi sobie Pani z angielskim dużo lepiej niż reszta grupy. Jeśli się okaże, że Pani jest w porównaniu do nich za dobra, to Panią z zajęć wyrzucę" - nie kryłam zdumienia, bo pierwszy raz ktoś groził mi, że odeśle mnie z kwitkiem, jeśli będę coś robić za dobrze. Dlatego na zajęciach niejednokrotnie paliłam głupa, mówiąc, że tego nie wiem a o tym nigdy nie słyszałam i "och, ileż tu można się nowości dowiedzieć". Mentorka oczywiście zdawała sobie sprawę, że ściemniam niczym brzuchomówca w radiu, ale na zajęciach zostałam, z milionem dodatkowych zadanek i "krótkich" dodatkowych kseróweczek, ale zostałam.
Wchodzę do sali, oczywiście na pierwszy ogień, staram się jakoś uspokoić (w zasadzie byłam już zmęczona, płakałam cały dzień) i zostaję przywitana słowami "Pani S., pani wie, jaką ocenę chcę Pani postawić, zatem proszę o wypowiedź na takim poziomie, na jaki obie wiemy, że panią stać". Nosz cholera, zero presji...
I kiedy już wbiła mi w plecy nóż, postanowiła sobie jeszcze trochę nim pogmerać, by od środka porozpierdalać mi wnętrzności: "nie nie, te teksty będą za łatwe, tu mam artykuły z wyższego poziomu, proszę wybrać coś z tego". Zobaczywszy, co wylosowałam uśmiechnęła się do mnie i rzecze "ooo, najtrudniejszy tekst jaki mam, ale pani sobie poradzi". Jakoś mnie to nie uspokaja kobieto!!! Jak to mawia mój brat "no to czosnek w dupie", jestem trup...
Summa summarum zdałam egzamin na pięć a nie taki diabeł straszny. Mentorka dbała o mój komfort psychiczny i nie wprowadzała nerwowej atmosfery. Po prostu ze mnie jest taka panikara i przeżywam wszystko jak stonka wykopki...
Summa summarum zdałam egzamin na pięć a nie taki diabeł straszny. Mentorka dbała o mój komfort psychiczny i nie wprowadzała nerwowej atmosfery. Po prostu ze mnie jest taka panikara i przeżywam wszystko jak stonka wykopki...
Na dziś tyle,
Ciao :*
